wtorek, 26 sierpnia 2014

Pies, który jeździł koleją




Pies w pociągu to nie jest już chyba nic szczególnego. Wiele osób podróżując zabiera ze sobą swoje pupile. Opłata którą musimy ponieść zależy od przewoźnika, czasem nawet w ogóle jej nie ma.
Przedstawia się to następująco:
Intercity- 15,20 (w wagonach sypialnych i z miejscami do leżenia psa można przewozić pod warunkiem wykupienia wszystkich miejsc w przedziale)
Przewozy Regionalne- 4,50
Koleje Dolnośląskie- 4,50
Koleje Śląskie- 2
Koleje Wielkopolskie- 4,50
Koleje Mazowieckie- bezpłatnie :)

Musimy pamiętać, aby zawsze mieć też ze sobą aktualne świadectwo szczepienia i kaganiec. U większości przewoźników obowiązuje też przepis- jeden człowiek może mieć pod opieką jednego psa.

Problem pojawia się w momencie, kiedy współpasażerowie zgłoszą przeciw co do obecności psa w przedziale/ pociągu. Wtedy musimy zająć miejsce wskazane nam przez konduktora, a jeśli takie się nie znajdzie możemy zostać wyrzuceni z pociągu na najbliższej stacji (Przewozy Regionalne, Koleje Śląskie).  Dostaniemy też zwrot pieniędzy za "niewykorzystany" odcinek trasy, ale myślę, że to marna rekompensata.



My tym razem pociagiem wyruszyłyśmy do Świnoujścia. Była to najdłuższa podróż Miliki tym środkiem transportu, prawie 9 godzin. Zastanawiałam się jak to zniesie, w końcu to nie samochód, którym zawsze można się zatrzymać na postój i przespacerować aby załatwić swoje potrzeby. Wyruszyłyśmy po 22, na miejscu byłyśmy po 7. Jechało się dobrze, mimo ścisku, bo ze względu na późną porę było chłodno, a Milka była zmęczona. Większość drogi przespała na moich lub mamy kolanach. W drugą stronę było trochę bardziej męcząco, bo wyjechałyśmy po 12. Ale mała i tak cały czas przespała z małymi przerwami na uzupełnienie płynów i witanie rozmerdanym ogonkiem wchodzących do przedziału ludzi :).

W obu przypadkach miałyśmy duże szczęście trafić na bardzo przyjaźnie nastawionych do Milki ludzi. Zachwycali się tym jaka jest grzeczna i spokojna :).

Moje bagaże- jeden słodki, drugi ciężki :P



Chwila na leniuchowanie :)...czyli same w przedziale

Na szczęście nikt nie wymagał założenia kagańca, ale w razie czego był




I korzystając z okazji baaardzo prosimy o lajki przy zdjęciu Milki 

sobota, 9 sierpnia 2014

Sterylizacja



Już od dawna znaczenie tego słowa spędzało mi sen z powiek. Wiedziałam, że zabieg jest konieczny. Chociażby z tego powodu, że był to wymóg adopcji, ale też ze względów  zdrowotnych.
Do operacji zabieraliśmy się już któryś raz, ale zawsze było jakieś "ale", które stało na przeszkodzie. Przy okazji ostatniej wizyty w lecznicy pobrano Mili krew i umówiliśmy się na zabieg na... następny dzień. Z biegu, żeby nie było czasu na przemyślenia i przeżywanie.
W środę punktualnie o 14.30 pojawiłyśmy się w gabinecie. Milka dostała najpierw jeden zastrzyk, później drugi. I czekamy, aż przyśnie. Wtuliła się we mnie, oczy zaczęły robić się mętne, języczek delikatnie się wysunął, ale i tak co chwilę podnosiła głowę i sprawdzała czy jest mój tata. Po prawie półgodzinie kiedy Mila ciągle nie zamierzała usnąć, została nam zabrana do podania narkozy. Mieliśmy stawić się po nią około 19, kiedy to miała być już całkowicie wybudzona.
O 16.40 zadzwonił mój telefon, cała przerażona odebrałam, byłam pewna, że jak dzwonią wcześniej, to na pewno coś poszło nie tak.. Na szczęście nie. Pani weterynarz, która operowała Milę, powiedziała, że mała niezwykle szybko się obudziła, ożywiła się i o 17.30 możemy już po nią przyjechać :). Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, najgorsze już za nami.
Kiedy weszłyśmy z mamą do gabinetu Mila nie mogła się nacieszyć. Piszczała, merdała ogonkiem i z błogą minką znosiła nasze oznaki radości, że widzimy ją "całą i zdrową" :). Głaskom nie było końca.
Dostaliśmy kartę informacyjną, zalecenia i już mogliśmy jechać do domu.
W domu mała ciągle zmieniała miejsce leniuchowania: klatka, legowisko, panele, a w nocy doszedł do tego jeszcze mój materac, bo spałam na podłodze ;).
 Bardzo interesowała ją łapka, w którą miała wkłuty wenflon. Kiedy na chwilę odwróciłam wzrok, w drodze do zagłębienia tego co to jest, nie powstrzymał jej ani bandaż, ani plaster. W mgnieniu oka pozbyła się niepotrzebnych warstw i kiedy ja zdążyłam wkroczyć do akcji, wyjęta była już zatyczka od wenflonu... Aby nie doprowadzić do następnej, podobnej sytuacji, która mogłaby już mieć gorsze zakończenie, została przyodziana w skarpetkę, którą trzymała na miejscu gumka do włosów.














Nocy nie przespałyśmy obie, gdyż jak to podobno czasem bywa po narkozie, cały czas wymiotowała :(. Rano nie chciała nic zjeść, mimo podsuwania smacznych kąsków, popijała tylko wodę i lizała lód. W związku z czym podczas kontrolnej wizyty dostała kroplówkę. Później już było tylko lepiej :). Wieczorem spałaszowała niewielką porcję indyczka z ryżem, następną w nocy i nad ranem. Na następnej kontroli pozbyła się wenflonu, który na szczęście nie jest już nam potrzebny do szczęścia i dostała zastrzyki antybiotyku i leków przeciwbólowych o przedłużonym działaniu. Teraz jeszcze odsypia, ale już widać, że nabrała sił i odżywa.